Carmen w barwach strat [o spektalu w Operze Wrocławskiej]

16.12.2022
Carmen, opera Wrocławska

Carmen w Operze Wrocławskiej po piętnastu latach doczekała się kolejnej odsłony. To dzieło-hit posiada swoje supermoce, które jednak dziś domagają się doświetlenia. Na co stawia reżyserka przedstawienia, Maria Sartova, jakim uniwersalnym przekazem dzieli się z widzem?

Świat Carmen zamieszkują żołnierze, złodzieje, cyganie i robotnice. Wojskowy to niewdzięczny zawód – często wymaga stłumienia uczuć, od przemytników najlepiej trzymać się jak najdalej, dać się ocyganić cyganom – nikt nie chce, a robotnice – też jakoś sympatii nie wzbudzają. Dodajmy jeszcze niehumanitarną corridę i mamy komplet doskonałych antywzorów. W Carmen wpisana jest prowokacja, zazdrość, pożądanie, emocjonalne rollercoastery. Mamy jeszcze „hispanizm” buchający krwistą czerwienią, której sam Bizet przecież nie doświadczył, miał jednak na tyle świetne źródła wiedzy, że mu wierzymy. I tak króluje na scenach operowych niezmiennie od blisko stu pięćdziesięciu lat ta Carmen w odsłonach „udziwnionych” (istne rarytasy można spotkać na stronie Facebook pod tytułem Against modern opera production) oraz tych klasycznych, co nie znaczy, że „zramociałych”, bo przecież sama współczesność różdżką czasu je unowocześnia (czego dowodem jest chociażby inscenizacja Franco Zeffirellego z 2015 roku w Arena di Verona).

Carmen w Operze Wrocławskej

Dla Marii Sartovej opowieść o rządach namiętności wpisana jest w memento bilansu strat i zysków. Tę refleksję zapowiada już erudycyjny spoiler. W scenie „0”, przy dźwiękach ostatniego ogniwa uwertury, kiedy wybrzmiewa motyw losu, na tle księżyca o niepokojącym blasku (projekcje multimedialne Eliasza Styrny) rysują się sylwetki trzech nieruchomo stojących postaci – Don José (Giorgi Sturua), Micaëla (Gabriela Legun) i… matki nieszczęsnego mordercy z miłości (ta postać oczywiście jest tylko przywoływana). Maria Sartova taką samą figurą zamyka całość przedstawienia. Trudno nie oprzeć się skojarzeniu z ciężkim i gęstym prologiem do Melancholii Larsa von Triera, kiedy obrazom antycypującym tragiczny finał historii towarzyszy tristanowska fraza. Te konotacje są bardzo trafne, bowiem według von Triera koniec świata to rozwiązanie równie niegłupie jak inne. Nasza egzystencja i tak przecież nie posiada większego znaczenia.

 

W inscenizacji Sartovej nie ma miłości. Są tylko niebezpieczne związki dające obietnicę upojenia. I tak zauważyć można, że rzadko kiedy Carmen (Monika Ledzion-Porczyńska) utrzymuje z łowionymi mężczyznami kontakt wzrokowy. W tej opowieści każdy dla każdego jest bowiem obiektem w układzie sił, stąd i tytułowa Cyganka nie stanowi dla reżyserki postaci pierwszoplanowej. Carmen Sartovej to kobieta krwawa w swej zachłanności. To przede wszystkim cyniczna manipulantka, a jej erotyzm ma kolor pierwotny i prostacki. Czy Carmen jest postacią tragiczną? Dla mnie – zupełnie nie, a o śmierć sama się prosi. Głos Moniki Ledzion-Porczyńskiej był początkowo jakby uwięziony, stąd i flagowa Habanera nie wzbudziła mojego szczególnego zachwytu. Z czasem artystka coraz bardziej mnie przekonywała. O dwa nieba lepiej wypadła w cygańskiej pieśni Les tringles des sistres tintaient w II akcie, zachwyciła mnie cygańskim tanecznym nerwem oraz świetnie zbudowaną dramaturgią.

Carmen w Operze Wrocławskiej

W opowieści Sartovej postać dojmująco tragiczna to Don José. Od początku skazany jest on na „obłęd”. Przyznam, że Giorgi Sturua nie od razu mnie przekonał. Brakowało mi aktorskiego pazura, siły zapowiadającej „ostatnie pchnięcie”. Kombinowałam, szukałam w nim śladów bohatera z koncepcji Andrzeja Chyry, który w 2018 roku w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej nadał tej postaci cechy zagubionego chłopca. Trochę czasu potrzebowałam, by połączyć kropki w „rysopisie” Don José Marii Sartovej. W zamyśle reżyserki to bowiem postać bez wyrazistej osobowości, naznaczona jakimś neurotyzmem. Don José jest chyba typem domatora, który bywa jednak nadpobudliwy. Żołnierski, rytmiczny dryl wszedł mu w krew i czuje się z nim dobrze. Nieobca jest mu jednak przemoc. W opowieści przechodzi przemianę – od mężczyzny, którego nie stać na przyjęcie wdzięków namiętnej Cyganki, do człowieka ogarniętego obsesją, finalnie popełniającego zbrodnię w afekcie. Dlaczego zabił Carmen? Może dlatego, żeby ocalić swoją dumę, wyzwolić się od tej, która śmiała pokochać innego. Ów inny – Escamillo (Jerzy Butryn) – w inscenizacji Marii Sartovej wyróżnia się nabrzmiałą od pychy męskością. Jest kapłanem ludu, a Carmen z lubością przegląda się w jego napuszonym ego. Butryn błyszczał też głosem. Jego baryton jak dzwon fantastycznie korespondował z figurą zwycięzcy. Długo będę pamiętała duet Gabrieli Legun i Giorgiego Sturua, kiedy z żarem wyśpiewali słodką czułość w Parle-moi de ma mère. Swoją drogą warto śledzić karierę tej artystki, bowiem zarówno jej umiejętności wokalne, jak i sceniczne już dziś są na bardzo wysokim poziomie i zostały docenione podczas 11. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki. Artystka urzekła mnie autentycznością Micaëli, która prawdziwie lęka się o swego ukochanego. Inna sprawa, czy bardziej boi się o los Don José, czy o swój (grozi jej wszak staropanieństwo). Głos Legun brzmiał z mocą i delikatnością jednocześnie. Warto wspomnieć o świetnej Barbarze Bagińskiej kreującej postać Mercedes, która obdarzyła swą bohaterkę naturalną lekkością.

We wrocławskim przedstawieniu moją uwagę zwróciła scenografia. I nie chodzi tu o „wymyślności” (które swoją drogą lubię w operze). Damian Styrna pomyślał, by nie krzyczała hiszpańskim kolorytem, ale pozostawiła klasyczny sznyt podbarwiony jednak malarską poetyką Francisca Goi. Widz otrzymał zatem scenografię „oddychającą”, momentami nawet ascetyczną. Doskonałym kontrapunktem do niej okazały się projekcje video Eliasza Styrny oraz światło, które atrakcyjnie zakomponował Bogumił Palewicz. Żywiołowy balet przygotowany przez Małgorzatę Dzierżon oraz chór pod kierunkiem Anny Grabowskiej-Borys to niewątpliwie atut przedstawienia. Od pierwszych nut chuć wisi w powietrzu – i ma wisieć, wszak w historii bizetowskiej rządzą pierwotne uczucia. Znakomicie zabrzmiały robotnice. Kobiety wyśpiewały swoje poruszenie z powodu drażliwego zajścia niezwykle emocjonalnie, wartko i z nerwem, nie gubiąc przy tym ani grama precyzji przekazu. Chór dziecięcy doskonale przygotowany przez Lilianę Jędrzejczak posiada w inscenizacji Sartovej znaczenie raczej dekoracyjne, cieszył jednak widzów swoją bezpretensjonalnością. Na duży plus oceniam brzmienie orkiestry pod kierownictwem maestro Michała Klauzy. Usłyszałam kunsztownie utkaną fakturę doświetloną partiami solowymi. Akcja muzyczna prowadzona była wartko i charakternie.

W teatrze operowym ważne jest dla mnie czucie pulsu świata, jego teraźniejszości. Lubię też, kiedy obcowanie z przedstawianym dziełem wytrąca mnie z rzeczywistości, kiedy rozwierca moje myśli i uczucia. Wrocławska Carmen tego „trudu” mi nie dała. Dobrze i miło było jednak popatrzeć na Carmen klasyczną, przypomnieć sobie ten zachwyt płynący z obcowania z kolorem czerwonym i mnóstwem cudnej, dobrze zagranej muzyki, z której wydobyte zostało serce bizetowskiej opery.

Opera Wrocławska, Georges Bizet, Carmen

premiera 29.10.2022

 

Najbliższe spektakle:

 

5.01.2023 19:00

6.01.2023 19:00

7.01.2023 19:00

13.01.2023 19:00

15.01.2023 18:00

21.01.2023 19:00

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.